środa, 14 marca 2018

Princess Margaret Rose Cave

Po sympatycznym noclegu z kangurami i obfitym ciepłym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Dlaczego piszę o śniadaniu? Otóż dlatego, że po drodze napotkaliśmy tabliczki z napisem „total fire ban”, co oznaczało tyle, że nie wolno nam używać ognia. Przygotowanie zatem posiłku przy pomocy butli gazowej nie wchodziło w grę. Na szczęście miejsce do obozowanie miało dobrze wyposażoną kuchnię. Używanie jakiegokolwiek ognia może zakończyć się grzywną i to taką, że musiałyby ją spłacać jeszcze nasze wnuki, lub więzieniem.

Nie spiesząc się zatem, spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej wyposażeni w nowy przedłużacz. Bo chociaż mieliśmy go oddać, co zresztą chcieliśmy uczynić, i tak byliśmy umówieni, to nasi darczyńcy uznali, że nam bardziej się przyda.

Naszym celem była jaskinia Princess Margaret Rose Cave. Po dniu wcześniejszym mniej więcej wiedzieliśmy czego się spodziewać, to znaczy co mniej więcej zobaczymy i w jakiej cenie. Okazało się jednak, że cena była znacznie niższa, a to co ukazało się naszym oczom wprawiło nas w osłupienie. Jaskinia jest n i e s a m o w i t a. Na końcu jak zwykle będą fotki ale nie odzwierciedlają one tego co tam w istocie zobaczyliśmy.

Jaskinia znajduje się w Lower Glenelg National Park, miejscu z pięknymi pagórkami i wijącą się między nimi rzeką Glenelg. Pospacerowaliśmy tam nieco, posiedzieliśmy nad rzeką, zjedliśmy lody czego można chcieć więcej.

Było bardzo ciepło i duszno. Do tego stopnia, że nasze dzieci widząc zraszacz do traw władowały się na trawnik, żeby się ochłodzić, szalejąc pod nieplanowanym prysznicem.

Choć było nam bardzo dobrze, trzeba było ruszać dalej. Przejechaliśmy jakieś 180 kilometrów i znaleźliśmy się w sporym mieście Warrnamboll, gdzie poszliśmy na obiad. Co mogliśmy zjeść, no ba, nie inaczej jak fish and chips, choć knajpka była prowadzona przez Włochów. Nie zdecydowaliśmy się na jedzenie w tym jakże obleganym miejscu, i jak część kupujących, poprosiliśmy o zapakowanie naszego jedzenia. Pojechaliśmy do miejsca, gdzie kończy się rzeka Hopkins a zaczyna ocean. W tych okolicznościach przyrody z mewami i pelikanami, a także z widokiem na rozbijające się o brzeg fale spożywaliśmy posiłek. To co nas zaskoczyło to dość drastycznie obniżająca się temperatura. Jak się okazało był to początek nieco mrożącej krew w żyłach przygody...






  




































Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt