wtorek, 20 maja 2025

Kolory Meksyku

Marcin dzisiaj rozpoczął swoją konferencję, a ja poszłam w miasto. Zaczęłam od parku, który widzę z okna. Jest ogrodzony i pilnowany. Ładny, czysty, zadbany, a w samym jego środku jest pomnik. Ogród jaki widziałam niejednokrotnie w różnych miejscach, uporządkowany raczej w stylu francuskim.


No i co by tu dalej... W końcu to strasznie niebezpieczny Meksyk, kartele walczące ze sobą, porwania krótko i długoterminowe, handel narządami i co tam jeszcze sobie wyobrazić możecie. Ja, nie do końca wiem dlaczego, nie byłam jakoś przerażona. Chyba raczej zwyciężyła ciekawość. Poszłam do informacji turystycznej i natrafiłam nawet na kogoś mówiącego po angielsku. Wykupiłam wycieczkę do tutejszej piramidy za w sumie śmieszne pieniądze, wypytałam o miasto, dałam pani nasze toruńskie Katarzynki i poszłam. Zapewniono mnie, że jest to miasto bezpieczne, choć poza ścisłym centrum i po zmroku ostrożność jest pożądana (czyli jak wszędzie). Zaczęłam od pobliskiego muzeum, które przedstawiało historię Meksyku. W nim znalazłam sporo ciekawych artefaktów. Mieści się ono w  starym klasztorze, co widać po układzie pomieszczeń i wirydarzu oraz przyklejeniu do kościoła. I można by pisać o tych artefaktach i malarstwie, ale chyba bardziej chcę Wam opowiedzieć o ludziach. Ludziach pogodnych, pomocnych, starających się bardzo mocno, pomimo naszej komunikacji, która jest mocno utrudniona przez niekompatybilność językową. 

 








Ciekawa kolekcja aniołów z narzędziami męki Chrystusa zaczyna się od Anioła z latarnią Judasza Iskarioty



Barokowa rzeźba Chrystusa przy kolumnie

Peruka się zapodziała ale perizonium ze szlachetnego materiału











No i ruszyłam swoimi ścieżkami, tak jak w każdym mieście, czyli mniej więcej wiem gdzie chcę iść i oglądam to co wokół. Oglądałam na przykład kościoły. Ciekawe tu mają zwyczaje. Bardzo czczone groby Chrystusa lub Chrystusa ubiczowanego/cierpiącego. Figury mające ubrania, spotykane w Hiszpanii, tutaj niezwykle popularne i powszechne. W kolejnym muzeum również niezwykle ciepło zostałam przyjęta, Pani nie mówiąca po angielsku tłumaczyła mi co mam zrobić z maskami (jednej świeciły oczy, kolejne wydawały dźwięki), a nawet jedną nałożyła mi na głowę.

 







Instytucja pucybuta, takiego jak z filmów dwudziestolecia międzywojennego.
















polskie akcenty





Dotarłam również do akweduktu, czyli symbolu tego miasta, ciągnącego się przez ponad 10 kilometrów. Upał i zmęczenie po podróży to jedno, ale rozładowujący się telefon to drugie. Wróciłam więc do hotelu z myślą, że jeszcze wyjdę, ale padłam.











To jest rzeka zanieczyszczona wiele lat temu przez fabrykę tekstyliów, teraz dodatkowo mało wody.















Cudna kobieta sprzedająca pamiątki po części wykonane samodzielnie

Kapliczko-muzeum i grób Maríi Josefy Crescencii Ortiz Téllez-Girón de Domínguez,


























Zdecydowaliśmy się na niebranie aparatu fotograficznego (z wiadomych względów), ale obrączki, telefony (tak w liczbie mnogiej, jeden na oddanie jakby ktoś "chciał" i jeden właściwy) i zegarek - wszystkie te rzeczy były razem z nami. I nie, przez cały dzień nikt mnie nie zaczepił, niczego nie chciał, na nic nie naciągał, ewentualnie odpowiadał na uśmiech i ewentualne moje zainteresowanie. Co najwyżej byłam pytana skąd jestem i czy mi się tu podoba. No więc czy mi się podoba... Jest ciekawie, inaczej, kolorowo niebywale, słonecznie, miejsce ma charakter. Tak, podoba mi się, mimo, że druty wiszą nisko poplątane poprzerywane, śmiecą dość mocno i im to nie przeszkadza, budynki są mało zadbane, bo im nie zależy, dość powszechny zapach ichniejszych streetfoodów, sprzedawane na ulicy krojone kaktusy i zioła czy inne bibeloty. Jednak to wszystko ma swój urok.





Muzeum sztuki współczesnej, mało zdjęć to nie moje klimaty















 


Dzień drugi i popsuta noga

Już dzień wcześniej stwierdziłam, że popsuła mi się prawa stopa, a dokładnie kostka. Tak to bywa z nią od lat. Bolało jak diabli, sama nie w...