Rano powitało nas nie tylko słońce ale i fauna, która zadomowiła się w naszym namiocie. Na szczęście nie był to włochaty pająk, a jakiś konik polny (czy coś) z niebywale długimi czułkami. Nikt nikogo nie pogryzł więc rozstaliśmy się z zgodzie.
Kemping o poranku, czegóż chcieć więcej.
Naszym celem tego dnia stały się MacKenzie Falls. Trasy pięknie przygotowane, tarasy widokowe, pusto i głucho.
Szymon jak zwykle zabrał swojego misia. No i cóż, jak można się było tego spodziewać, miś wylądował w jednym z wodospadów. Na ratunek pluszakowi przyszedł młody mężczyzna, który nie bacząc na zimną wodę, wlazł w nią w butach i wyłowił topielca. Pięknie podziękowaliśmy, z uśmiechami na ustach rozstaliśmy się, a mnie kołatało w głowie: biedny chłopak jak on będzie chodził w przemoczonych butach.
Tam w dole to my.
Naszym kolejnym przystankiem był Wartook Reservoir. Dobre miejsce do łowienia ryb i obserwowania ptaków. I jak wszędzie cisza i spokój.
Te widoki skradły moje serce :) Grampiany w całej swej okazałości. Przestrzeń, cisza i jeszcze raz przestrzeń.
Okazuje się, że kopczyki układa się nie tylko nad oceanem ale i w górach. Czyli jeden kopczyk...
i dużo kopczyków.
Zdjęcie tak zwane pocztówkowe ;) bardzo charakterystyczne dla Grampianów i często fotografowane, nie mogło zostać pominięte.
Tak wygląda wypalony eukaliptus, nieco przerażająco.
Tam w dole widać nasze następne kempingowisko.
Jaka nazwa taka droga. Nie jestem amatorem takich dróg.
Po tych zakrętach kolor mojej twarzy był sinokoperkowy, tym bardziej, że Marcin postanowił pobawić się w Roberta Kubicę. A że droga była jednokierunkowa, to mógł poszaleć.
Do wodospadu jednak poczłapałam.
Tutaj pożar poszalał, las ten mogłoby służyć za miejsce akcji jakiegoś horroru.
Nasze autko w złowrogiej scenerii.
Wszędobylskie kakadu.
Zasłużony wypoczynek. Trafił nam się bardzo wygodny kemping, z kominkiem, skórzanymi sofami...
... i basenem z podgrzewaną wodą i ...
kangurami...
i kakadu, które można było karmić.
Kangury były bardzo towarzyskie. To nasz namiot w środku pasącego się stada. Gdy zapada zmrok, kangury udają, że ich nie widać i stoją w bezruchu .... do czasu, aż któreś z nas idąc do pobliskiej toalety nie nadepnęło któremuś na ogon ;)