Dzisiejsza niedziela wyglądała nieco inaczej niż poprzednie.
Zaczęło się od tego, że w czwartek dane mi było pogawędzić z Margaret, długo pogawędzić, o tym i owym. Później dołączyła jej koleżanka i tak nam się zeszło na rozmowach o Europie, imigrantach, dzieciach i tak dalej.
W zasadzie jak już wychodziłam, to moja urocza właścicielka kawiarni zaproponowała ni z tego ni z owego, że może byśmy odwiedziliśmy w niedzielę jej parafię. Zapisała mi adres, godzinę, i dodała, że na pewno mi się spodoba.
Godzina była dość wczesna bo 9.15. Byliśmy zmęczeni z racji sobotniej wyprawy, ale uznałam, że wybierzemy się na tą mszę, na śniadanie do ogrodu japońskiego, a potem do domu i będziemy odpoczywać. Z dojazdem było teoretycznie dobrze, w praktyce też było jak trzeba, jednak gdyby, któryś z naszych środków transportu spóźnił się chociaż o pięć minut cały plan wziąłby w łeb.
Zatem wybraliśmy się do Church of The Holy Name. No i cóż, muszę przyznać, że byłam zachwycona. Msza była sprawowana w formie nadzwyczajnej, z mszału papieża Jana XXIII, czyli po łacinie, nikt się nie spieszył, czwórka kantorów prowadziła śpiewy, było pięknie.
Po mszy pojechaliśmy do ogrodu japońskiego Himeji. Ogród to dość szumna nazwa, to raczej ogródek japoński. Nazwa Himeji to nazwa miasta w Japonii znajdującego się 8050 km od Adelajdy. Ogródek jest śliczny. Posiada wejście w stylu japońskim, jest to symbol przejścia dla wielu Japończyków do miejsca dla nich świętego. Za bramą jest misa z wodą, gdzie wchodzący obmywają sobie ręce, no nie zrobiliśmy tego, nie czuliśmy takiej potrzeby, w sumie nikt chyba nie czuł takiej potrzeby.
Rośliny, kamyczki, płynąca między nimi woda, jeziorko wszystko oczywiście idealnie do siebie pasuje. W jeziorku/sadzawce pływają żółwie, rybki, lilie wodne. Wszystko komponuje się bardzo ładnie.