czwartek, 8 marca 2018

West Beach

Korzystając ze znakomitej pogody, wybraliśmy się na plażę. Najpierw myślałam, że to była Henley Beach ale po sprawdzeniu wydaje mi się, że to była jednak West Beach. Nie wysiedliśmy w sercu Henley Beach ponieważ wszystko tam rozkopane i trwają jakieś roboty.
Przed plażą jest teren piknikowy i plac zabaw.
W zasadzie plan był taki, że wybierzemy się tam, gdzie rzeka Torrens wpada do oceanu, jest tam Torrens River Linear Park, czyli jak mniemam jakieś sympatyczne miejsce na piknik i spacer. Ponieważ nie wyszło nam tym razem, myślę, że uda się następnym :)
Plaża, na której byliśmy znajduje się bardzo blisko lotniska, wiec widać było startujące samoloty. Jest tam również parking dla kamperów i domki kempingowe.










Himeji Garden

Dzisiejsza niedziela wyglądała nieco inaczej niż poprzednie.
Zaczęło się od tego, że w czwartek dane mi było pogawędzić z Margaret, długo pogawędzić, o tym i owym. Później dołączyła jej koleżanka i tak nam się zeszło na rozmowach o Europie, imigrantach, dzieciach i tak dalej. 
W zasadzie jak już wychodziłam, to moja urocza właścicielka kawiarni zaproponowała ni z tego ni z owego, że może byśmy odwiedziliśmy w niedzielę jej parafię. Zapisała mi adres, godzinę, i dodała, że na pewno mi się spodoba.
Godzina była dość wczesna bo 9.15. Byliśmy zmęczeni z racji sobotniej wyprawy, ale uznałam, że wybierzemy się na tą mszę, na śniadanie do ogrodu japońskiego, a potem do domu i będziemy odpoczywać. Z dojazdem było teoretycznie dobrze, w praktyce też było jak trzeba, jednak gdyby, któryś z naszych środków transportu spóźnił się chociaż o pięć minut cały plan wziąłby w łeb.
Zatem wybraliśmy się do Church of The Holy Name. No i cóż, muszę przyznać, że byłam zachwycona. Msza była sprawowana w formie nadzwyczajnej, z mszału papieża Jana XXIII, czyli po łacinie, nikt się nie spieszył, czwórka kantorów prowadziła śpiewy, było pięknie. 
Po mszy pojechaliśmy do ogrodu japońskiego Himeji. Ogród to dość szumna nazwa, to raczej ogródek japoński. Nazwa Himeji to nazwa miasta w Japonii znajdującego się 8050 km od Adelajdy. Ogródek jest śliczny. Posiada wejście w stylu japońskim, jest to symbol przejścia dla wielu Japończyków do miejsca dla nich świętego. Za bramą jest misa z wodą, gdzie wchodzący obmywają sobie ręce, no nie zrobiliśmy tego, nie czuliśmy takiej potrzeby, w sumie nikt chyba nie czuł takiej potrzeby.
Rośliny, kamyczki, płynąca między nimi woda, jeziorko wszystko oczywiście idealnie do siebie pasuje. W jeziorku/sadzawce pływają żółwie, rybki, lilie wodne. Wszystko komponuje się bardzo ładnie.















Black Hill

W dzisiejszą upalną pogodę wybraliśmy się do Black Hill Conservation Park. Było bardzo, bardzo ciepło i większość naszego ekwipunku stanowiła woda, której i tak na koniec zabrakło i skorzystaliśmy z takiego dystrybutora z wodą, ku uciesze naszych dzieci ale po kolei.
Okazało się, że na Black Hill, dojazd nie jest tak uciążliwy, jak nam się wydawało na początku. Zatem po jeździe pociągiem, autobusem i półtorakilometrowym marszu byliśmy już przy bramie wejściowej. 
Szlak okazał się być bardzo ciekawy z kilkoma odcinkami o umiarkowanej trudności (pamiętajcie, że to są pagórki, i trudnych podejść po prostu nie ma). 
Grzecznie patrzyliśmy pod nogi, bo przy wejściu do parku przywitała nas tabliczka z serii "uwaga na węże". Spod nóg czmychały nam tylko jaszczurki, węża żadnego nie ujrzeliśmy, ale nikt z tego powodu nie rozpaczał ;) Za to jaszczurek było chyba kilkadziesiąt i mój mąż miał pole do popisu sprawdzając swój prezent urodzinowy, czyli nowy obiektyw.
Był kangur, kolczatki jakoś nie było. Tłumów też jakoś tam nie było. Napotkane osoby można policzyć na palcach jednej ręki i w sumie się nie dziwię, bo warunki do wędrowania były dość trudne. Jestem zaskoczona jak dobrze nasze dzieci pokonały tą trasę.
Ciekawie prezentowały się motyle i coś jak motyle malutkie błękitne i turkusowe, jak latały wyglądały jak motyle, a gdy usiadły jak robale. Szukając nazw napotkanych stworzeń, znalazłam informację, że można tam spotkać skorpiony. Ciekawe, może następnym razem... 
Wyprawa udana i wyczerpująca.
































Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt