środa, 21 maja 2025

Dzień, w którym nie było jednak wycieczki i mistrz Salvadore Dali miał rację

No więc dzisiaj miała być wycieczka. Już wczoraj Pani napisała na komunikatorze (tyle, że ja spałam jak zabita), że popsuł się autobus i oczywiście oddadzą mi pieniądze lub mogę jechać w czwartek. Wybrałam czwartek, w związku z czym poszłam przebookować bilecik i spotkałam inną osobę, mówiącą tym razem po niemiecku. Przy pomocy translatora dogadałyśmy się jednak i wykupiłam przejażdżkę po mieście takim śmiesznym autkiem i to z przewodnikiem anglojęzycznym! Różnych rzeczy się dowiedziałam np. co znaczy słowo Queretaro, a znaczy albo między wzgórzami albo miejsce, w którym upada piłka, bo okazało się, że Indianie grali kauczukową piłeczką ... biodrem. Gdzieniegdzie domy nie mają okien i bardzo małe drzwi, bo były czasy gdzie wprowadzono podatek od tych luksusów. Usłyszałam, że nazwy ulic mają dwie tabliczki: na jednej jest nazwa historyczna, a na innej ta, która używana jest teraz. Dowiedziałam się również, że nazwy ulic były niegdyś proste, między innymi odnosiły się do kolorów budynków, czyli np. ulica Czerwona. W trakcie wycieczki popsuły się drzwiczki naszego pojazdu i musiałam trzymać je w garści, ale to przecież nie problem :D 

Mój przewodnik i pan samochodzik :)
 

Po przejażdżce poszłam w drugą stronę miasta niż dzień wcześniej i to dopiero była przygoda. 

 


Ten posrebrzony człowiek czyścił szyby samochodom stojącym na światłach.


Kłódki na moście i czujesz się jak w domu.





Sorbetowy lodzik mango
 

Za cel obrałam sobie park na wzgórzu Cerro de las Campanas z ogromnym pomnikiem i kaplicą, gdzie został pozbawiony życia cesarz Maksymilian I. 

 







W środku parku jest również malutkie muzeum, to informacja kluczowa. No więc wchodzę, idę, siadam, bo gorąco jak diabli, idę dalej, wyłania się muzeum. Wychodzi do mnie Pani nie wyglądająca na nastolatkę i patrzy groźnie. Zapytałam o bilet i usłyszałam wyraz entrada no to sobie myślę no entrada entrada, no toż przecież ja chcę entrada i tak właśnie wyglądało wiele z moich rozmów. Okazało się, że przy wejściu do parku kupuje się bilety w cenie jeden za 1 peso (czyli jakieś 22 grosze), za 3 peso i wejście do muzeum za 19 peso. Dobra myślę sobie, znowu odnotowałam sukces, więc wracam. Pani już stoi trzymając się groźnie pod boki i czeka na mnie (znaczy tłumów nie ma). Co trzeba teraz zrobić? Trzeba oczywiście wypełnić formularz: imię i nazwisko, państwo i ... wiek, na co odrobinę się skrzywiłam, ale tylko odrobinę. Pani poburczała i pod moim wiekiem napisała 73, co chyba znaczyło, że mam nie marudzić, bo ona ma trochę więcej ;) Po czym tonem stanowczym oznajmiła, że muszę jej zostawić swój plecak, nie jeść i nie pić. No cóż, myślę sobie, nie wiedziałam, że wyglądam na dzieciaka zajadającego tacos czy inne coś tam. No więc nadeszła wiekopomna chwila wchodzimy i wiecie co przy wejściu na małym biurku stał tyci kocher (taki piecyk jednopalnikowy) i pani pichciła sobie jedzenie, obok woda i kawka. Parsknęłam śmiechem w sposób niekontrolowany, zrobiłam po kryjomu fotkę i poszłam oglądać. To małe muzeum wygląda bardzo sympatycznie. Jest ono w dużej mierze dla dzieci. Wychodząc usłyszałam, że mam siadać i koniec. Wszak na pewno jestem głodna i zmęczona (nie wiem skąd wiedziałam co do mnie mówi, byłam chyba w zbyt wielkim szoku, że jestem usadzana w muzeum, gdzie pichci się obiad). Jakoś udało mi się uniknąć obiadu, ale kanapkę z dżemem i kawę dostałam :D Pani przywołała również przesympatycznego pracownika muzeum, mówiącego po angielsku, który robił za tłumacza i służył radą. Surrealizm? Mistrzu Dali przestaje mnie dziwić, że wpadłeś w kompleksy.

Obiadek gotuje się tuż przy drzwiach wejściowych.


 

Jak dopijałam kawę Pani rozmawiała przez telefon i z emocjami opowiadała o mojej osobie. Nie chciałam jej przerywać tej zajmującej opowieści tylko uśmiechnąć się pomachać i wyjść. Zrobiłam to w końcu, jednak przed wyjściem musiałam pokazać pusty kubek i udowodnić, że kawka wypita :)



Potem odwiedzałam kolejne kościoły, muzea i skwerki. Wszystko pełne kolorów, cudownych, życzliwych ludzi i meksykańskich klimatów.

 


A lód przewozimy samochodem zwykłym, więc cieknie z każdej strony.

Często spotykany widok.


Jedzenie w workach też kolorowe.






meksykańskie BHP - pracownicy muzeum



piesek w muzeum




Cesarz Maksymilian tutaj spędzał ostatnie chwile.

Cela Maksymiliana zachowana w detalach.





Dla małych i dużych księżniczek.







 













Byłam też na mszy w Katedrze Świętego Filipa, po czym poszłam nóżka za nóżką do hotelu bo już zaczęło robić się szaro.



Dzień drugi i popsuta noga

Już dzień wcześniej stwierdziłam, że popsuła mi się prawa stopa, a dokładnie kostka. Tak to bywa z nią od lat. Bolało jak diabli, sama nie w...