No to lecim...
Nasza podróż rozpoczęła się o 13 maja o 4.40 rano, kiedy to wsiedliśmy do pociągu - etap pierwszy to oczywiście dotarcie na lotnisko. Z odpowiednim zapasem czasowym, no bo nigdy nic nie wiadomo, tak aby na pewno zdążyć na godzinę uwaga: 13.00. Tym sposobem posiedzieliśmy sobie na lotnisku parę ładnych godzin plus opóźnienie czyli parę ładnych godzin plus 50 minut. W tym czasie udało mi się namówić Marcina na mini koncert przy lotniskowym pianinie - ależ ja byłam dumna :)