środa, 24 maja 2023

No to lecimy do Japonii, o matko jak daleko...

No to lecim...

Nasza podróż rozpoczęła się o 13 maja o 4.40 rano, kiedy to wsiedliśmy do pociągu - etap pierwszy to oczywiście dotarcie na lotnisko. Z odpowiednim zapasem czasowym, no bo nigdy nic nie wiadomo, tak aby na pewno zdążyć na godzinę uwaga: 13.00. Tym sposobem posiedzieliśmy sobie na lotnisku parę ładnych godzin plus opóźnienie czyli parę ładnych godzin plus 50 minut. W tym czasie udało mi się namówić Marcina na mini koncert przy lotniskowym pianinie - ależ ja byłam dumna :)


W podróży do Warszawy 
towarzyszyło nam wschodzące słońce.
Ciekawe, że Mazowsze może wyglądać
niczym sawanna.  
Warszawa Wschodnia
Nasz samolot do Helsinek już na nas czeka.

W Helsinkach nie mieliśmy zbyt dużo czasu, ale wszechobecność Muminków i tak dała się zauważyć. Nie lubiłam tej bajki jako dziecko, teraz też mnie nie powala, natomiast jedna postać z wiekiem urzeka coraz bardziej, a mianowicie Mała Mi. Wpadł mi do głowy błyskotliwy pomysł, aby zakupić podobiznę tejże. Radośnie, mimo uszczuplonego przez opóźnienie czasu, pobiegłam do lotniskowego sklepu. Po zobaczeniu ceny mój pomysł przestał lśnić błyskotliwością i uznałam, że w drodze powrotnej pocztówka, albo jeśli zaszaleję to skarpetki, staną się szczytem ekstrawagancji w moim wydaniu.

Lotnisko Vantaa
opanowały Muminki.  
Jeszcze więcej Muminków...
... i jeszcze więcej :)
Napisy na samolotach potwierdzają,
że jesteśmy w Finlandii.
Fińska poczekalnia: wygodnie, ptaszki śpiewają,
szum wody i wiatru. Lubimy to :)
Bramka właściwa,
choć czas już nie warszawski
(ledwo rozpoczęliśmy podróż, a już nam godzina życia ubyła). 


Podniebne klimaty zawsze cieszą nasze oczy :)

Lecimy prosto w stronę bieguna północnego.

Północny brzeg Zatoki Botnickiej. 
Gdzieś tu przebiega granica szwedzko-fińska.

Najciekawszym momentem był przelot nad biegunem północnym, za co przy wyjściu otrzymaliśmy certyfikat. Był bez Muminka, co było odrobinę rozczarowujące ;)

Niecodzienny dyplom :)

Lot nad biegunem północnym ma trzy ciekawe konsekwencje. Po pierwsze w miesiącach okołoletnich mamy dzień polarny (szczególnie 11km nad ziemią) więc przez całą podróż jest jasno. Po drugie przelatując nad biegunem zmieniamy strefę czasową, ale nie stopniowo, jak w czasie normalnej podróży na wschód czy zachód, ale od razu o kilka godzin. Trzecia ciekawostka to taka, że będąc dokładnie nad biegunem samolot nie ma wyjścia, musi w tej jednej chwili kierować się na południe, niezależnie od kierunku, w którym leci. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało...

Lot minął bez mrożących krew w żyłach zwrotów akcji i po 13 godzinach (znowu trzynaście ... przypadek? nie sądzę) nasze stopy stanęły na japońskiej ziemi na lotnisku Narita. Niby Tokio, ale tak na prawdę to nie, do stolicy jeszcze jakieś 80 km. I co zrobiliśmy w pierwszej kolejności?... załatwiliśmy Internet, zamówiony jeszcze z Polski, bo jak inaczej relacje na Facebooka wrzucać ;) No dobra, tak naprawdę ważniejsza jednak była nawigacja, bez której byłoby naprawdę ciężko. Koleją przebyliśmy te kilkadziesiąt kilometrów aby stanąć na Tokio Station i na piechotkę udać się do hotelu. Już teraz radośnie sobie kropiło, ale kto jak nie my przejdzie te półtora kilometra pociągając za sobą walizeczki.

Pola ryżowe, wszędzie pola ryżowe...
Oprócz pól ryżowych są też pola golfowe.

Blisko: pola ryżowe. Daleko: Ocean Spokojny.


Lotnisko Narita wita wieloma językami.
Polskiego jeszcze wśród nich nie ma,
ale przy tak fajnych turystach to tylko kwestia czasu :) 

Pola ryżowe widziane z pociągu.

Plany były szeroko zakrojone, no bo tuż za rogiem ogrody cesarskie, więc naszemu entuzjazmowi nie było końca. Tyle, że padać zaczęło na poważnie i nasz długo planowany romantyczny spacer skończył się 30 metrów od hotelu w pobliskim spożywczym... Jeść coś jednak trzeba.

W samolocie spałam dosłownie chwilkę (za to odhaczyłam dwa filmy, jakieś odcinki Dr Housa i Mentalisty, przejrzałam dostępną muzykę i śmigałam sobie po panelu dotykowym nieprzymierząjąc niczym rezolutny sześciolatek) więc nie trudno się domyślić, że w hotelu poległam dość szybko i w ramach walki z jetlagiem spałam całe 12 godzin. Dodam, że walkę tę wygrałam :)

Dworzec Tokio Station.
Pięknie kontrastuje z wszechobecnymi wieżowcami.

W tokijskim metrze i dworcach ruchome schody są powszechne.
Czasem zastępują nawet tylko kilka schodków. 
Nazwa naszego hotelu bardzo do nas pasuje :)
Przed wejściami do wielu budynków w Japonii 
znaleźć można stojaki na parasole. Oprócz stojaka 
jest też kosz na zużyty foliowy pokrowiec na parasol.
Sam pokrowiec można znaleźć za koszem.


W Tokio miejsca mało, to i samochody jakby krótsze :)
Ciekawy system odmierzania czasu trwania sygnałów świetlnych.
A tak wygląda wejście do tokijskiego metra.
W betonowej zabudowie każdy skrawek ziemi obsadzany
jest roślinami. Tu np. na piętrze wieżowca rosną krzewy.
A tu nieco więcej zieleni.



4 komentarze:

  1. Rzadko czytam blogi jakiekolwiek ale Twój trafił do mnie po pierwszych kilku zdaniach! Będę śledzić..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż ze mnie taki blogger jak z koziego kupra trąbka :D :D więc tym bardziej za komplement pięknie dziękuję :)

      Usuń
  2. Świetnie się Ciebie czyta Kasiu , duża dawka humoru, pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt