Pogoda jest nadal kraciasta. Wczoraj podjęliśmy próbę wyjścia, ale nim doszliśmy na stację (a odległość to mniej więcej 60 sekund), złapała nas ulewa. Na dzisiaj prognozy były lepsze, więc zaplanowałam trasę, spakowałam co trzeba i wyruszyliśmy.
Ranek był zimny, ale słoneczny, i moje nadzieje na ładny dzień były wielkie. Niestety tuż po przesiadce zaczęło padać. Ech, po półgodzinnej jeździe dalej padało, no ale nic jesteśmy twardzi :) Zacisnęłam zęby i poszliśmy.
Zabrałam dzieci do Hallett Cove Conservation Park. Jest to jedno z najlepiej znanych geologicznie miejsc w Australii. W latach czterdziestych XIX wieku teren ten używany był przez przemytników dóbr wszelakich. Dóbr naturalnych Australia ma mnóstwo, i jest to główna przyczyna jej bogactwa. Potem teren został wykupiony i założono tam jakąś fabrykę. Ale przyroda współpracować nie chciała, i po kilku zalaniach fabrykę przeniesiono.
Po jakimś czasie tym terenem zainteresowali się naukowcy i okazało się, że znaleźli ponad 1700 aborygeńskich artefaktów (najstarsze datowane na 12 000 tysięcy lat), a do tego formy geologiczne mają jakieś 280 milionów lat. To co zobaczycie na zdjęciach jest uznane za zabytek geologiczny.
Park jest niesamowity. Pasiaste skały nazywane sugarloaf, robią ogromne wrażenie, tym bardziej, że szlak jest poprowadzony między nimi. Wybrzeże też ładne. Zastrzeżenia miałam tylko do pogody, była ... bardzo dynamiczna. Raz słońce, raz ulewa i spore męczące podmuchy wiatru. Wszystko razem sprawiło, że wróciliśmy wykończeni, ale zadowoleni.