Przed nami ostatnie dwa tygodnie, a w tym jedenaście dni namiotowej przygody. Rany ale my mamy wielkie walizki. Jak ja nienawidzę się pakować, właściwie rozpakowywać też nie lubię i tym sposobem wpisuję się w stereotyp wiecznie zrzedzącej baby ;)
Walizki przechowają nam Justyna z Arturem, większość ekwipunku też mamy od nich, czyli namiot, śpiwory, butla z gazem i takie tam. Właśnie udało mi się zgromadzić w jednym miejscu zabawki, które też mamy od nich. No i ostatnią noc przed odlotem też spędzimy u nich, bo w tym czasie bylibyśmy bezdomni. Chyba w ramach wdzięczności za pomoc wszelaką trzeba będzie nowennę pompejańską odmówić, albo coś :)
Dzisiaj też rozmówiliśmy się z Panią Zosią, uroczą właścicielką domku, który kończymy wynajmować. Myślałam, że będzie to raczej oficjalne spotkanie, sprawdzanie lokum i tak dalej. Dlatego jak Marcin powiedział, że Pani przyjdzie za godzinkę to lekko się przeraziłam. Lotem błyskawicy ogarnęłam mieszkanie. Okazało się jednak, że były to raczej pogaduchy o tym jak nam się Australia podoba, a jedyna oficjalna cześć to złożenie naszych podpisów w odpowiednich miejscach. Słowa Pani Zosi Have a good journey and keep left :D
No i co tu dużo mówić, smutno mi jakoś, zostałabym jeszcze...