Tym razem ociągaliśmy się jeszcze bardziej, chyba dlatego, że wszyscy, od największego do najmniejszego, zdaliśmy sobie sprawę, że to już na prawdę koniec naszej wielkiej przygody...
Wyjazd opóźnił się, gdyż przy kempingu był spory plac i Marcin zrobił dzieciom niespodziankę. Każde prowadziło samochód, w tym nastolatka samodzielnie (automatyczna skrzynia biegów ma dużo plusów).
Jedziemy :)
Wymyśliłam sobie, że wybierzemy się do miasteczka Hahndorf. Miasteczko założone przez niemieckich osadników usytuowane jest na obrzeżach Adelaida Hills. Pielęgnowana jest tam jego poniemiecka proweniencja, na przykład z knajpek dobiega folklor niemiecki, a złocisty trunek podawany jest przez panie w strojach żywcem wyjętych z October Festu.
Miałam informacje, że można tam dostać dobre jedzenie, wybrałam się zatem na łowy, ażeby co nieco przywieść naszym znajomym, którzy po raz kolejny mieli nam uratować skórę i przenocować przed wylotem. Do udanych zdobyczy zaliczam wspaniały ciemny miód gryczany i mam nadzieję dobre wino z rodzinnej winnicy.