czwartek, 1 marca 2018

Seacliff i bańki mydlane

W niedzielę, z racji zmęczenia po sobotnich wojażach, po obiedzie, wybraliśmy się na plażę. Błękitne niebo, słońce, szum fal, ach czegóż chcieć więcej... no może tego żeby było trochę cieplej. Chłód nie przeszkodził nam jednak w błogim odpoczynku. Powiem Wam, że wszyscy siedzieliśmy na tym samym słońcu i taką samą ilość czasu ale nie wiedzieć czemu twarzyczkę zjarało tylko mnie.
No więc następnego dnia idąc po zwyczajne zakupy postanowiłam zakupić odpowiednie specyfiki w celu ochrony nie tylko swojej facjaty. Nie zdziwiło mnie to, że najmniejszy filtr to 30, zdziwiło natomiast to, że pojemność niektórych mazideł to 1 litr. Typowe filtry tutaj to 50+ (i nie chodzi tu o wiek ;) )
Mazidła przydały się jeszcze tego samego dnia. Pogoda była wspaniała słoneczna i ciepła, zabawa na nowej plaży Seacliff przednia, tym bardziej, że udało się trochę pochlapać. Maluchy uciekały przed falami, budowały piaskowe miasta i robiliśmy gigantyczne banie mydlane, albo małe ale za to w gigantycznej liczbie. Temperatura nie była wysoka, bo jakieś 20 stopni, a jednak wystarczająca i jak dla mnie nie musi być więcej.
Nie wyobrażam sobie jak ludzie funkcjonują tutaj latem. A propos pór roku, to dziś jest 1 września, czyli australijski pierwszy dzień wiosny tzw. Wattle Day (Dzień Akacji). Drzewko kwitnące na złoto jest jednym z symboli Australii.












Polowania na kolczatkę część druga

U nas w weekendy stosujemy się do matematycznej formuły: ładna pogoda + weekend = wycieczka. Tak było i tym razem. Nasze ambicje odnalezienia kolczatki nie zostały ostatnio zaspokojone, więc postanowiliśmy, że nie dajemy za wygraną i idziemy jej szukać. Po raz drugi pojechaliśmy na Anstey Hill, ale tym razem wybraliśmy drugą połowę parku. Pojechaliśmy opisaną już ostatnio drogą ekspresową dla autobusów. Już na nas takiego wrażenia nie wywarła, bo po ostatniej przejażdżce wiedzieliśmy, że jest spora szansa by przejażdżkę przeżyć :). 
Drugie podejście kolczatkowe również było nieudane. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy to przez nasze głośne potomstwo, czy może kolczatki śpią (podobno jak jest zimno to wpadają w hibernację). No ale skoro od lipca do września się parują, to chyba choć trochę się ruszają... A że tu są, to wiemy na pewno, bo ostatnio kolega z pracy pochwalił się Marcinowi filmikiem z kolczatką.
No więc kolczatkę zostawiamy na potem. Ale za to inna endemiczna zwierzyna obrodziła. Na początku widzieliśmy walabie (takie małe kangurki). Nie były zbyt płochliwe, więc udało się zrobić ładne fotki. Potem poszliśmy szlakiem kopalń, wdrapaliśmy się na górę płosząc przy tym mnóstwo kangurów. Jak jednocześnie skacze całe stado to aż ziemia dudni. 
Na szczycie zrobiliśmy sobie piknik (obowiązkowy punkt wypraw z dziećmi) i ruszyliśmy dalej. Mój mąż pierwszy wypatrzył koalę. Siedziała bardzo nisko więc podeszliśmy pogadać. Aga nawet wdrapała się trochę na eukaliptusa, na co koalka reagowała dziwnym spojrzeniem. Ale trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka to te miśki bardzo ruchliwe nie są. Obudzą się, popatrzą w lewo, popatrzą w prawo, zasną, obudzą się,... Schodzą z drzewa tylko po to, żeby wejść na inne. Prawdziwym hitem wycieczki była kolejna koalka, wypatrzona tym razem z oddali przez Agę. Podeszliśmy bliżej i okazało się, że trzyma w łapkach małe koalątko. Widok przeuroczy (no i 40 puntów za podwójną koalę :) ). Ale w tej konkurencji i tak zawsze wygrywam ja, więc żeby tej dobrej tradycji nie zmieniać, wyostrzyłam zmysły i do końca wycieczki wyszłam na prowadzenie wypatrując kolejne misie. Ogólnie rzecz ujmując wyprawa bardzo udana, dzieci wymęczone, nogi bolą po kilkunastu ładnych kilometrach. Można powiedzieć, że był to szlak bolącej szyi, bo z jednej strony szukać koali, z drugiej wypatrywać kangurów, z trzeciej kolczatki, z czwartej uważać na węże, pająki i kangurze kupy... Piękna wycieczka :)




















Kardi Yarta

Dzisiaj wybraliśmy się na plac zabaw. Niemal codziennie się na jakiś wybieramy, ale tym razem plac ów był na terenie North Haven. Tam nas jeszcze nie było. Plac nosi nazwę Kardi Yarta, nazwa oznacza tyle co "kraina emu". Jest to ogromny teren, z tym wszystkim, co fajny plac zabaw powinien zawierać, plus BBQ i duży pusty teren. W sam raz dla kogoś, kto chciałby zorganizować tam jakąś familijną imprezę masową.
Otoczenie jest przemysłowe, więc widoki kiepskie. Z jednej strony stocznia, z drugiej elektrownia, z trzeciej znana nam już stacja załadunkowa. Chyba najciekawsze tam były ptaki. Po pierwsze, stada ibisów, po drugie klucze pelikanów, plus zwykłe znane ptaki i... Stoję tak i pilnuję dzieci i słyszę hałas oznaczający papugi, ale papug nie widzę. Po chwili zobaczyłam chmurę ptaków, leciała na nas chmara ptaków, jak u Hitchcocka, tylko ptaki nie były czarne a białe. Widok był niesamowity, na tyle niesamowity, że trzymałam aparat w rękach i nie zrobiłam żadnego zdjęcia.
Plac zabaw leży u zbiegu ulic Victoria Road i Pelican Point Road, szczególnie ta druga nazwa, w zaistniałych okolicznościach, wydaje się nieprzypadkowa ;)
Będąc w temacie ptaków, to Marcina ostatnio atakuje kaczka, w drodze powrotnej z pracy. Kaczka broni swoich małych puchatych dzieci. Schemat jest taki, że najpierw kaczka "krzyczy" na Marcina a potem go atakuje, próbuje mu wylądować na głowie i okłada skrzydłami. Byłoby to zrozumiałe gdyby atakowała wszystkich, ale atakuje tylko Marcina. Na mamie kaczce nie robią wrażenia rowerzyści ani biegający tam ludzie :D Atakowała go już dwa razy z rzędu. I mój mąż myśli o zmianie trasy na bezpieczniejszą, choć ta którą codziennie przemierza jest bardzo urokliwa. Oprócz tego przy tej trasie została postawiona nowa tabliczka odnoście pelikanów, informująca, że pelikan może uszkodzić człowieka. A co tam pelikany, teraz to trzeba uważać na graliny, czyli takie sroki (magpie-lark). Są to pięknie śpiewające ptaki, które zaciekle bronią swojego terytorium, szczególnie jeśli w gnieździe są jaja. Ptak niezwykle pospolity, więc jest spore prawdopodobieństwo, że się zostanie zaatakowanym. Atakuje bez ostrzeżenia, najczęściej tył głowy. Podobno tam gdzie jest ich duże zagęszczenie, w okresie lęgowym, ludzie zaczynają chodzić z parasolami :)
















Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt