piątek, 9 marca 2018

Anstey Hill ciąg dalszy

O sobotniej wyprawie rozprawialiśmy z mężem długo. Pomysłów na wyprawę było kilka. Między innymi Montacute, ale okazało się, że planer podróży, z którego korzystamy jak chcemy gdzieś jechać, założył, że pół drogi spędzimy w taksówce.
No więc po trzech godzinach dysput, stanęło, że wybierzemy się na dość dobrze już nam znany Anstey Hill. Argumenty przemawiający za Anstey: ładnie, lubimy, dużo zwierząt, mało ludzi, możliwa kolczatka.
W ten weekend nie kursowały pociągi z powodu konserwacji linii, mostów, wycinania chwastów i gałęzi przy torach. To trochę skomplikowało naszą podróż, chociaż działała oczywiście komunikacja zastępcza.
Sobota była pogodnym, ciepłym dniem. Wybraliśmy szlak, którym nie szliśmy wcześniej, który okazał się być bardzo przyjemnym i widokowym. Niestety zwierzyna nie obrodziła.
Spotkaliśmy jednego uroczego misia koalę i kilka jaszczurek. I to w zasadzie wszystko, aż w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy my aby na pewno jesteśmy na Anstey.
Po tym małym trekingu mieliśmy zamiar wybrać się do Hope Valley, przyznaję, że nie sprawdziłam tego miejsca na mapie, jest mniej więcej po drodze, wygląda jak jeziorko otoczone zielenią. Na szczęście w międzyczasie kontaktowaliśmy się z Justyną i Arturem i oni uświadomili nam, że to jest zamknięty zbiornik wody. I dzięki nim zaoszczędziliśmy trochę czasu. Wracając napotkaliśmy zawodników rozgrywających mecz krykieta, o tym jak bardzo jest to popularny tutaj sport może jeszcze kiedyś uda mi się napisać.

Wycieczka jak zwykle udana.

























Sezonowe ciekawostki :)

1. Dekoracje świąteczne.
Pierwsze bombki i inne ozdoby świąteczne, a także choinki można w adelajdzkich sklepach kupić już mniej więcej od początku października. Generalnie byłam w lekkim szoku widząc w sklepie takim jak BIGW (spora sieć sklepów z wszystkim, ciuchami, garnkami, książkami, odkurzaczami, zabawkami...) choinki, mikołaje, i jednocześnie nie potrafiłam znaleźć tam zwykłego latawca.
Teraz mamy końcówkę października i nawet w spożywczym jest dział ze świątecznymi duperelami łącznie z papierami do pakowania prezentów. Jeśli chodzi o polski akcent, to przy parafii, gdzie zazwyczaj chodzimy na mszę, można kupić opłatki i kartki świąteczne. Od kilku dni można podziwiać świąteczne dekoracje na dworcu głównym w Adelajdzie. Jestem ciekawa kiedy z megafonów popłynie Jingle Bells. 
Przy okazji myślę, że warto wspomnieć o czymś takim jak Christmas in July. Australia, jako kraj leżący na półkuli południowej, ma odwrotnie pory roku, czyli zimę w lipcu. Stąd wymyślono, że aby uzyskać lepszą atmosferę świąt, trzeba je obchodzić wtedy, kiedy jest zimno. Stąd Mikołaj i prezenty, świąteczne ozdoby, kolacje konkursy na potrawy świąteczne. Nie słyszałam o takim procederze w Adelajdzie, ale na pewno miało to miejsce w Melbourne. Świętowanie w lipcu oczywiście nie przeszkadza nikomu w obchodzeniu świąt w czasie właściwym.
Business is business.

2. Halloween
Tuż po pierwszych ozdobach świątecznych, pojawiły się stroje i dekoracje "helołinowe". Szczerze mówiąc myślałam, że jest to popularny i hucznie obchodzony wieczór, coś jak w USA, albo Wielkiej Brytanii, a wnioskowałam po ilości strojów, dekoracji i specjalnie wyglądających słodyczy, czyli czekoladka w kształcie trupiej czachy. I zapewne taki bywa, gdzieniegdzie. W naszej okolicy nie widziałam nikogo przebranego, nikt do nas nie zastukał. Widzieliśmy jedną, sądzę, że dorosłą, acz młodą kobietę, w różowej peruce i czarnymi skrzydłami, w autobusie, i kilkoro dzieciaków pomalowanych na "strasznie" i to byłoby na tyle. Margaret, moja urocza znajoma z kawiarenki, powiedziała mi, że w naszej okolicy, gdzie zamieszkuje wielu Włochów, Serbów, Wietnamczyków, nikt tego nie obchodzi.
A ona sama zauważa, że obchodzenie tego dnia rozpoczęło się jakieś dziesięć lat temu. Za to jest obchodzony Dzień Wszystkich Świętych. W polskich parafiach i w parafii Margaret również Dzień Zaduszny, czy w innych tego nie wiem.
Podoba mi się inicjatywa wywieszenia na drzwiach informacji, czy obchodzi się "helołin" czy nie.

3. Wystawki
Pamiętacie zapewne autko przywleczone kiedyś przez Marcina i dzieci ze spaceru. Wiecie, że ludzie tutaj wystawiają czasem rzeczy, których nie używają, i jeśli komuś coś może się przydać, to to zabiera. Kilka dni temu odbyła się masowa wystawka.
Stało się tak dlatego, że ogłoszono wywóz śmieci wielkogabarytowych, a także wszystkiego innego, co zawala w garażach. Na tą okazję urządzano wyprzedaże garażowe - spotkałam takie trzy. I wystawiali wszystko co się da już kilka dni wcześniej.
Co wystawiali? Wszyyystko, w różnym stanie. Od pralki, po pistolet na wodę. Idąc do sklepu zauważyłam krzesełka dziecięce. Jedno plastikowe, takie ogrodowe, drugie drewniane. No i wróciłam z zakupami i krzesełkami do domu.
Z dziećmi raczej starałam się omijać te wystawione rzeczy, bo pewnie wróciłabym z hulajnogami, rowerami i ... pistoletami na wodę. Niemniej jednak zdobyczą wystawkową naszych dzieci jest rekin. Centralnie na szpargałach wystawionych przez naszych sąsiadów leżał nowiutki, posiadający nienaruszoną metkę pluszowy rekin. Leżał, w taki sposób, że nie mogły go nie zauważyć :)

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt