1. Dekoracje świąteczne.
Pierwsze bombki i inne ozdoby świąteczne, a także choinki można w adelajdzkich sklepach kupić już mniej więcej od początku października. Generalnie byłam w lekkim szoku widząc w sklepie takim jak BIGW (spora sieć sklepów z wszystkim, ciuchami, garnkami, książkami, odkurzaczami, zabawkami...) choinki, mikołaje, i jednocześnie nie potrafiłam znaleźć tam zwykłego latawca.
Teraz mamy końcówkę października i nawet w spożywczym jest dział ze świątecznymi duperelami łącznie z papierami do pakowania prezentów. Jeśli chodzi o polski akcent, to przy parafii, gdzie zazwyczaj chodzimy na mszę, można kupić opłatki i kartki świąteczne. Od kilku dni można podziwiać świąteczne dekoracje na dworcu głównym w Adelajdzie. Jestem ciekawa kiedy z megafonów popłynie Jingle Bells.
Przy okazji myślę, że warto wspomnieć o czymś takim jak Christmas in July. Australia, jako kraj leżący na półkuli południowej, ma odwrotnie pory roku, czyli zimę w lipcu. Stąd wymyślono, że aby uzyskać lepszą atmosferę świąt, trzeba je obchodzić wtedy, kiedy jest zimno. Stąd Mikołaj i prezenty, świąteczne ozdoby, kolacje konkursy na potrawy świąteczne. Nie słyszałam o takim procederze w Adelajdzie, ale na pewno miało to miejsce w Melbourne. Świętowanie w lipcu oczywiście nie przeszkadza nikomu w obchodzeniu świąt w czasie właściwym.
Business is business.
2. Halloween
Tuż po pierwszych ozdobach świątecznych, pojawiły się stroje i dekoracje "helołinowe". Szczerze mówiąc myślałam, że jest to popularny i hucznie obchodzony wieczór, coś jak w USA, albo Wielkiej Brytanii, a wnioskowałam po ilości strojów, dekoracji i specjalnie wyglądających słodyczy, czyli czekoladka w kształcie trupiej czachy. I zapewne taki bywa, gdzieniegdzie. W naszej okolicy nie widziałam nikogo przebranego, nikt do nas nie zastukał. Widzieliśmy jedną, sądzę, że dorosłą, acz młodą kobietę, w różowej peruce i czarnymi skrzydłami, w autobusie, i kilkoro dzieciaków pomalowanych na "strasznie" i to byłoby na tyle. Margaret, moja urocza znajoma z kawiarenki, powiedziała mi, że w naszej okolicy, gdzie zamieszkuje wielu Włochów, Serbów, Wietnamczyków, nikt tego nie obchodzi.
A ona sama zauważa, że obchodzenie tego dnia rozpoczęło się jakieś dziesięć lat temu. Za to jest obchodzony Dzień Wszystkich Świętych. W polskich parafiach i w parafii Margaret również Dzień Zaduszny, czy w innych tego nie wiem.
Podoba mi się inicjatywa wywieszenia na drzwiach informacji, czy obchodzi się "helołin" czy nie.
3. Wystawki
Pamiętacie zapewne autko przywleczone kiedyś przez Marcina i dzieci ze spaceru. Wiecie, że ludzie tutaj wystawiają czasem rzeczy, których nie używają, i jeśli komuś coś może się przydać, to to zabiera. Kilka dni temu odbyła się masowa wystawka.
Stało się tak dlatego, że ogłoszono wywóz śmieci wielkogabarytowych, a także wszystkiego innego, co zawala w garażach. Na tą okazję urządzano wyprzedaże garażowe - spotkałam takie trzy. I wystawiali wszystko co się da już kilka dni wcześniej.
Co wystawiali? Wszyyystko, w różnym stanie. Od pralki, po pistolet na wodę. Idąc do sklepu zauważyłam krzesełka dziecięce. Jedno plastikowe, takie ogrodowe, drugie drewniane. No i wróciłam z zakupami i krzesełkami do domu.
Z dziećmi raczej starałam się omijać te wystawione rzeczy, bo pewnie wróciłabym z hulajnogami, rowerami i ... pistoletami na wodę. Niemniej jednak zdobyczą wystawkową naszych dzieci jest rekin. Centralnie na szpargałach wystawionych przez naszych sąsiadów leżał nowiutki, posiadający nienaruszoną metkę pluszowy rekin. Leżał, w taki sposób, że nie mogły go nie zauważyć :)