Koniec płaszczenia zadów, idziem w góry.
Mój zacny szwagier i jego kolega poszli na Prisojnik. Z opowieści wiem, że zrobił na nich duuuże wrażenie, a i czasu nie liczyli jako szczęśliwcy ;) i zgodnie stwierdziliśmy, że słoweńskie czasy przejść są niekompatybilne z naszymi możliwościami. Ja i mój mąż postanowiliśmy wykonać plan i wejść na Mangart. Trzeci co do wielkości szczyt Słowenii, leżący na granicy z Włochami. Jego malownicze, strome zbocza opadające do Jezior Largo di Fuzine podziwialiśmy dzień wcześniej od strony włoskiej. Po stronie Słoweńskiej natomiast Mangart wieńczy Dolinę Koritnicy.
Jest to szczyt dość licznie odwiedzany z racji niesamowitej drogi, która prowadzi nań od strony słoweńskiej - najwyżej położonej drogi w Słowenii. Bywają ponoć i tacy, dla których stanowi ona wystarczającą frajdę i na tym kończą wyprawę. Większość kroczy dalej. Na szczyt prowadzą dwie drogi słoweńska i włoska. Jedna umiarkowanie trudna, druga łatwiejsza, co nie znaczy, że łatwa. Tą łatwiejszą wchodzi wspaniała większość. No więc żeby nie było monotonnie my poszliśmy tą drugą. Rozpoczęliśmy dość wcześnie, więc było totalnie pusto. Słońce się schowało, szlak był mokry i miejscami śliski jednak bardzo dobrze ubezpieczony. Ludziom z głową na karku raczej nic tam złego nie powinno się stać.
Po pewnym czasie zaczęły dochodzić do nas głosy i okazało się, że jednak nie jesteśmy sami. Ku naszemu zdziwieniu z niewiarygodną prędkością zaczął się do nas zbliżać ojciec z synem, a raczej syneczkiem bo dziecko jak się potem okazało miało lat 6. Mały przywiązany do ojca podciągany i dość stanowczo przez niego traktowany. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Szczególną uwagę zwróciłam na styl w jakim wchodził tata malca, moja pierwsza myśl: zawodowiec. Myśl męża była zgoła inna bo współspinacz był bez kasku, a kamienie tam jednak się trochę sypały.
Przepuściliśmy wspinaczy, a w mojej głowie już malował się plan jak tu do tych panów zagaić :D
Spotkaliśmy się ponownie na szczycie, no więc podchodzę do gościa i mówię, że ma świetnego syna i że też mamy dzieci i nasze też z nami wędrują tylko po polskich górach. Zapytałam ile latorośl ma lat i czy mogę z nim zrobić zdjęcie żeby pokazać w Polsce jak słoweńskie dzieci pykają po górach. Pan był raczej nieśmiały, albo ja wydałam mu się wariatką, ale nie widział problemu ze zdjęciem. Mój dziewiąty zmysł zwrócił uwagę na zdanie, które ów Pan powiedział, że Polska ma piękne góry i wielu sławnych himalaistów. Teraz wyobraźcie sobie jak po powrocie zaczęłam szukać informacji o słoweńskich alpinistach szusując po Internetach. I znalazłam, że to nie kto inny jak Aleš Česen. Przewodnik górski, himalaista, utytułowany słoweński wspinacz, jest autorem kilku dróg wejściowych itd. Śledzący festiwale górskie mogli go spotkać w Lądku Zdroju w 2019r.
Na szczycie było zimno, leżał śnieg i widoków zero, no co poradzisz, jak nic nie poradzisz. Długo nie zabawiliśmy, wpisaliśmy się do książki zdobywców i zaczęliśmy schodzić tą łatwiejszą niby drogą. Oczywiście zabezpieczenia ma ale są też odcinki bez. Jak dla mnie problemem tam była dość duża liczba osób. Gdzieniegdzie trzeba było poczekać, mijać się ... takie Tatry w sezonie.
I jakeśmy tu wjechali tak samo o zgrozo trzeba było zjechać. A jak to wyglądało możecie zobaczyć tu: https://www.youtube.com/watch?v=qUYMUWQ1gXg
W domu byliśmy o bardzo przyzwoitej porze, więc wybrałam się na spacer do Rezerwatu Zelenci, przyznam, że oczekiwałam czegoś większego, a tu taka popierdułka ale sympatyczna. Jest to teren bagienny z wrzosowiskami i szmaragdowym jeziorkiem. Zbudowane kładki i pomost widokowy pozwalają bezpiecznie podziwiać tutejszą przyrodę. Cicho, spokojnie, przyjemnie.
Skoro czasu sporo, to na piechotkę wybraliśmy się do Planicy, no jak to być pięć kilometrów od tego zacnego miejsca i mamuta nie zobaczyć.
Jeszcze z informacją o rekordzie Mistrza Kamila Stocha. Fotka strzelona w samą porę bo już w następnym sezonie się zdezaktualizował.
I tak skończyła się nasza przygoda w Alpach Julijskich (przynajmniej ta z 2018 roku). POLECAM!!