Gdzieś przeczytałam, że jeśli chce się unikać pająków, to trzeba pozbywać się pajęczyn, no w sumie logiczne. Można przy tym wspomagać się różnego typu sprayami działającymi owadobójczo. Z tego wniosek, że nie wszyscy Australijczycy kochają pająki.
No więc zabrałam się za omiatanie chałupy, i nic strasznego nie zobaczyłam. Coś mnie jednak tknęło, żeby wyczyścić szpary w takiej falowanej ścianie. Zazwyczaj były tam nagromadzone śmieci, ale w trzech przypadkach były pająki. Nieco niemrawe, pochowane przed zimą.
Cóż, jednym z nich był na 100% redback, czyli charakterystycznie wyglądający pająk z czerwonym znaczkiem na plecach, na którego trzeba uważać. A nawet bardzo uważać, bo jest jadowity. To kuzyn czarnej wdowy i ma na tyle skuteczny jad, że może zabić nawet dorosłego. Ale szczęśliwie odkąd wynaleziono odtrutkę, to się nie notuje przypadków śmiertelnych. Była to samica z takimi kokonami, w których złożyła jaja (przeciętnie składa ich ok. 250). Nie zrobiłam zdjęć bo byłam zajęta kilerowaniem. Drugi to tak na 80% redback, podobna sieć, podobne zapasy, tylko pająk wypadł mi stamtąd do góry nogami, więc pewna nie jestem, ale kolor i wielkość takie same.
Trzeci to też prawdopodobnie redback. Konkluzja ze sprzątania jest taka, że chyba apteczkę na ukąszenia kupię szybciej. Może i spray na pająki znajdzie się na liście zakupów.
Zdjęcie nie moje źródło https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f1/Redback_spider_(5648356782).jpg
Nie zrobiłam swojego zdjęcia ubijałam jak leci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz