środa, 21 lutego 2018

I znów trochę o jedzeniu

Wczoraj poszerzyliśmy spektrum naszych doznań smakowych o kolejne owoce. Na pierwszy ogień poszło meksykańskie mango. Do tej pory mango jedliśmy głównie z puszki. Piękny kolor, wpaniały zapach, świetny smak i ogromna pestka. To tak w skrócie. Mango zajęło w rywalizacji pierwsze miejsce na owocowym podium. Drugie miejsce dla dragon fruit, czyli pitaji. Owoc o imponującym wyglądzie (mężowi przypomina jajko smoka, nie wiem ile takich widział), nie pachnie, smaku prawie nie ma, lekko słodkawy. W środku wygląda trochę jak białe przerośnięte kiwi z mnóstwem pestek. Je się go schłodzonego lub jako dodatek do lodów. My zjedliśmy nieschłodzonego bez lodów. Trzecie miejsce dla cukrowego jabłka. Podobno ma smak nieziemski, ale dla nas był ziemski, a raczej zalatywał mieszaniną imbiru i marchewki. Szału nie ma. Być może kupiłam nie do końca dojrzały.
Oprócz zajadania się owocami wyszukaliśmy sklep z dzikim mięsiwem, a konkretnie z krokodylami i emu. Wybierzemy się tam wkrótce więc smakowych eksploracji c.d.n.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt