Dziś ze względu na piękną pogodę i wolny dzień postanowiliśmy zerwać się skoro świt i eksplorować dalej Australię. Nie udało się. Tzn. skoro świt się nie udał. Ale no worries, uznaliśmy, że skoro świt jest pojęciem względnym i obejmuje również godzinę 9.30 :)
Udaliśmy się do Parku Narodowego Belair. To bardzo stary park, nawet wg miary australijskiej. Jest najstarszy (1891r.) w Australii Południowej i drugi w Australii po Parku Królewskim w Sydney (1879r.) Położony jest 13 km od Adelajdy tuż przy Adelaide Hills. Można do niego dojechać metrem w niecałą godzinę. Pomyślicie może co to za metro co 13 km pokonuje w tak długim czasie? No trzeba przyznać, że jedzie się powoli za to dość malowniczo, bo szlak wiedzie coraz wyżej i widać z okien pociągu panoramę Adelajdy wraz z wybrzeżem i zatoką. Oprócz tego przejeżdża się przez dwa tunele wydrążone w skałach co też dodaje szlakowi uroku.
Park jest piękny (wiem, że często używam tego słowa, ale cóż ... świadczy to tylko o tym, że tu fajnie jest :) ). Jest też duży, na tyle duży, że musieliśmy wybrać jedną z dróg, które nam zaoferowano. I tak sześciokilometrowa droga dla naszych młodszych dzieci stanowi zazwyczaj wyzwanie. Ale nie tym razem. Bardzo im się podobało i przeszły całość bez problemu. Tym bardziej, że naszej wędrówce towarzyszyło nieustanne współzawodnictwo. Chodziło o to kto pierwszy wypatrzy misia koalę. Tak prawdę mówiąc to nie za bardzo liczyliśmy na to, że się uda, ale się udało :) Wypatrzyliśmy aż dziesięć misiów i ja wygrałam rywalizację :) Misie są przeurocze. Trzeba przyznać, że dość trudno się je znajduje, bo często siedzą w wyższych partiach eukaliptusów, które bywają ogromne. A miśki wcale nie są takie duże :)
Ale pierwszego wypatrzył Marcin już po kilku minutach od wejścia i potem głównie spędzaliśmy czas idąc i patrząc w górę. Stąd nie wiele mogę powiedzieć o obecności takich zwierząt jak pająki i węże. Zakładam, że nie było :)
Fajną cechą parków jest to, że są darmowe. Jest tak przynajmniej we wszystkich parkach w stanie Australia Południowa o ile chodzi się po nich pieszo lub jeździ rowerem. Drugą bardzo fajną cechą jest to, że w parku znaleźć można miejsca do przyrządzenia obiadu (hmm, czy ja już pisałam o tym, że grilowanie jest drugim po rugby narodowym sportem w Australii? Jeśli nie to jeszcze będzie okazja :) ). Jest to zadaszone stanowisko z dwiema płytami, pod którymi znajduje się przycisk z instrukcją obsługi. Naciska się przycisk i zapala się gaz pod płytą. Zupełnie za darmo. Co 8 minut należy nacisnąć przycisk, żeby płomień nie zgasł. Sprawdziliśmy, że działa ale grilowaliśmy tylko marchewkę :) Została nam do odwiedzenia spora część parku, więc grilowanie w tym miejscu mamy już zaplanowane.
Park był prawie pusty. Przez kilka godzin chodzenia spotkaliśmy kilka osób (mniej niż koali:) ). Zapewne wynika to z faktu, że mamy właśnie koniec jesieni i za dwa dni astronomiczną zimę (chociaż Australijczycy twierdzą, że zima zaczyna się 1 czerwca, ale ... pamiętacie jak jest chociażby z urodzinami królowej, who cares :) ). Oprócz misiów niesamowite wrażenia robią na nas eukaliptusy. Tym bardziej, że o tej porze roku zrzucają z siebie korę i są zupełnie białe. Są ogromne, mają rozłożyste konary i są wszędzie, w parkach, przy ulicach, placach zabaw. Mają wiele ciekawych własności, cenne drewno i są źródłem olejku eukaliptusowego. Z drugiej strony ten olejek sprawia, że jak już się zaczną palić to takich pożarów nie sposób ugasić. Ostatnie duże pożary, które doszły pod samą Adelajdę miały miejsce w tym roku, kiedy to zanotowano rekordową falę upałów 12 dni pod rząd powyżej 40 stopni.
Co do samych misiów, to są prześliczne. Są gatunkiem chronionym i lubianym przez Australijczyków. Przez nas też :) Dwa lata temu rząd australijski zdecydował o uśmierceniu prawie 700 misiów (bo się nadmiernie namnożyły) i musiał zrobić to w tajemnicy przed społeczeństwem. I tak wyszło na jaw i były protesty. Rząd obiecał, że następne tego typu akcje będą konsultowane ze społeczeństwem...
Oprócz samych miśków do kolekcji ptaszków upolowanych aparatem dołączyła kokabura taki duży ptaszor, który z daleka wydawał się być sową:) A znane nam już ptaki, takie jak miodożer, gralina i papugi też oczywiście widzieliśmy. Graliny nawet nam z ręki jadły. One sprytne są. Zaabsorbowani karmieniem jednych nie zauważyliśmy, że druga za naszymi plecami porwała bułkę z kotletem. Kradziejka! Przy okazji odkryliśmy, że to właśnie graliny wydają taki ciekawy, dziwny dźwięk. Nawet go nagraliśmy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz