Dzisiaj wybralismy się do Muzeum Awiacji. A stało sie to w pewnym sensie przypadkowo.
Po sobotniej wyprawie do Belair mieliśmy jeszcze zrobić zakupy. Zostawiliśmy więc nasze pociechy w domu, a sami z mężem wybraliśmy się na spacer do sklepu. Nie było zbyt późno, tak około szóstej, ale okazało się, że wszystko było już zamknięte. Sklepy choć czynne codziennie to zamykane są dość wcześnie (czyli około 17). No więc nasza lodówka może niezupełnie pusta ale pustawa do tego stopnia, że o obiedzie na niedzielę nie było co nawet myśleć. My z zasady nie robimy zakupów w niedzielę, no więc klops a raczej jego brak :)
Uznaliśmy, że wyjściem z sytuacji jest dojazd do kościoła pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbego na polską mszę w okolice Port Adelaide. Jest tam Dom Polski i tam można kupić sobie obiad. No więc po przejechaniu kilku przystanków pociągiem przesiedliśmy się w autobus a potem to jeszcze trochę piechotą i już. Jak na australijskie standardy to można powiedzieć, że niedaleko :) Dotarliśmy do kościoła Znajdują się w nim relikwie Jana Pawła II i Maksymiliana Kolbego. Polska msza, polonii cały kościół. Już na mszy dowiedzieliśmy się, że obiad przygotowała grupa młodzieży, która wybiera się do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży. Obiad był dwudaniowy całkiem smaczny i za śmieszne pieniądze. Jedliśmy go w Domu Polskim, który wyglądał jak wypisz wymaluj z serialu o Kargulu i Pawlaku. Pogawędziliśmy trochę z proboszczem, trochę z jego prawą ręką sekretarką panią Irenką.
Już wcześniej postanowiliśmy, że po obiedzie wybierzemy się do muzeum lotnictwa, bo po drodze. Ja tam specjalnym miłośnikiem awiacji nie jestem, a miłośników takich w rodzinie mamy, (pozdrowienia dla miłośników samolotów) ale co tam, oglądać lubię.
No więc muzeum jak nie trudno się domyślić to wielki hangar. W środku jak również nie trudno się domyślić samoloty :D Samoloty stare i całkiem nowe, tzn Fokker, który tam stoi przestał latać w 2007 roku. Do niektórych maszyn można było wejść. Na mnie największe wrażenie zrobiły łyse silniki, kokpity i rakiety, no dobra myśliwiec też fajny F-111 :) Oczywiście sporo historii, drobiazgów, pamiątek, maszyna do śledzenia trajektorii pocisków z czasów II wojny - kineteodolit i wiele wiele innych. Z pełnym zaangażowaniem siedziałam przy stanowisku ogniowym i z wszystkich sił starałam się namierzyć cel lecący przede mną. Dziewczyny też próbowały, Aga ma zadatki na snajpera :)
Na mężu największe wrażenie zrobił Spitfire, bo jak był mały to takiego sklejał :)
Oprócz samych samolotów w muzeum znajdują się też gablotki z wieloma informacjami dotyczącymi historii lotnictwa, ale oczywiście byliśmy z dziećmi więc tą część sobie podarowaliśmy. Uznajemy to muzeum za kolejny punkt godny polecenia. Koszt 25AUD za bilet rodzinny, czyli taniocha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz