czwartek, 15 lutego 2018

Come fly with me... (part2)

Frankfurt-Hongkong

Kolejny lot hongkongijskimi liniami Cathay Pacific z Frankfurtu do Hongkongu maluchy również zniosły super. Samolot ogromny, przestronny. Monitorki w siedzeniach wyświetlające bajki, filmy, gry, informacje o locie itp. Oczywiście maluchy zachwycone od razu zabrały się za naciskanie na monitorkach na co się dało. Jeszcze przed startem podeszła do nas stewardessa i uprzejmie uświadomiła nam, że jeden z przycisków służy do wzywania obsługi, i z tego miejsca załoga została wezwana już wielokrotnie. Wyraziliśmy skruchę i mocne postanowienie poprawy i od tej chwili postanowiliśmy bardziej kontrolować poczynania maluchów. Cathay nie chce być gorsze od Lufthansy i maluchy dostają zestawy prezentów, jakieś naklejki, kredki, kolorowanki, itp. No i mniejszych rozmiarów słuchawki co bardzo się przydaje podczas 12 godzin lotu.
Lot przebiegał spokojnie, turbulencji prawie nie było. Do tego stopnia przebiegał spokojnie, że Dominika w pewnej chwili zapytała "dlaczego stoimy?". Coż, byliśmy wtedy na 12km. Zgodnie stwierdziliśmy, że w PKP trzęsie bardziej. Szymek z lotu najbardziej zapamiętał, że pani przynosiła soczki kiedy tylko się chciało. Maluchy lotem zachwycone i już pytają kiedy znowu lecimy. Gorzej z nastolatką, którą bolał brzuch i jeśli czuła się jak wyglądała to czuła się fatalnie. W końcu zaczęła mieć biegunkę i wymiotować. Obsługa biegała koło niej i zapodała jej jakiś chiński tradycyjny środek na wymioty. Po czym usadowili ją w pierwszej klasie, żeby jej było wygodniej, podarowali firmowe gacie bo swoje zarzygała. Na szczęście nie miała gorączki, gdyby miała obsługa byłaby zmuszona poinformować lotnisko, gdzie czekałby lekarz i kwarantanna. Przyznam, że trochę się bałam, czy to tylko jelitówka, czy może coś gorszego złapanego na lotnisku, a może to były tylko emocje. Po jakimś czasie, gdy już wszystko dobrze się skończyło, stwierdziliśmy, że teraz już wiemy jak w łatwy sposób przelecieć się pierwszą klasą :) Kolejnym spostrzeżeniem było to, że trochę nam się te chińskie stewardessy myliły, bardzo były do siebie podobne.



Lotnisko w Hongkongu położone jest na osobnej wysepce na Morzu Południowochińskim. W ogóle to Hongkong to same wyspy. Jest ich ponad 200. Lądowaliśmy wcześnie rano około 7. Tylko, że nasze organizmy czuły się jakby była 1 w nocy. A my zachowywaliśmy się zgodnie z tym co czuły nasze organizmy i nie zważaliśmy na to co pokazuje zegarek. Mimo, że było wcześnie, po wyjściu z samolotu uderzyła nas fala gorąca. Było 31 stopni i bardzo wilgotno. Podobno tu tak zwykle.


Plany na Hongkong były duże, mieliśmy wjechać zabytkowym tramwajem na Victoria Peek i zrobić zdjęcie wybrzeża hongkongijskiego z góry, jednak złe samopoczucie nastolatki nie pozwoliły na ich realizację. Dwanaście godzin to długo więc perspektywa nie wychodzenia z lotniska była dość przerażająca. Jednak po rozłożeniu zabawek i przedniej zabawie na lotniskowej wykładzinie, po prostu poszliśmy spać. Przy czym spania nie ułatwiało nam bardzo głośne porozumiewanie się Chińczyków. Oni mówią bardzo głośno i na jakichś takich wysokich częstościach. Rozmawiają niby między sobą ale tak, jakby chcieli, żeby wszyscy słyszeli. W Japonii jest tak, że kobiety mówią w towarzystwie wysokim, piskliwym tonem. Takie mają zwyczaje. W Chinach za to wszyscy mówią głośno. Może to przez mniejsze uszy...:)

(Kolejny akapit tylko dla ludzi o mniejszej wrażliwości na estetykę zachowania innych)

Oprócz tego, że mówią głośno to plują. To spostrzeżenie mojego męża, który w ciągu tych 12 godzin był kilka razy w toalecie. I za każdym razem to samo. Plują. Ale nie jakoś tak dyskretnie. Plują tak, jakby chcieli wszystkim pokazać patrzcie jak ja pluję! Cytat z męża "charkają tak jakby grina szukali w głębi czaszki". Wyobraźcie sobie czterech mnichów buddyjskich (bo tylu ich weszło) w strojach a la Dalajlama przy pisuarach robiących coś takiego. Albo może lepiej sobie nie wyobrażajcie...

(koniec akapitu)





Kolejne spostrzeżenie jest zbieżne z tym co wyczytaliśmy o Hongkongu przygotowując się do podróży. Jest tam mnóstwo ludzi, których jedynym zadaniem jest np. stanie i pokazywanie palcem "idź tu". To tak w skrócie. A w praktyce wygląda to tak, że wchodzimy na lotnisko i pani pyta nas, czy mamy lot transferowy. Na odpowiedź, że tak, pokazuje palcem i mówi "to idźcie tu". Czyli robi to samo co wisząca nad nią strzałka z napisam "Transfer" :) Podobnie jest w toaletach, w których stoją bez przerwy panowie (lub panie w zależności od wersji toalety) i czekają aż ktoś wyjdzie z kabiny, po czym wchodzą i sprzątają. Czyli robią dokładnie to co każdy użytkownik powinien zrobić po użyciu toalety. Każdy ma tam coś drobnego do roboty.



W Hongkongu zwraca również uwagę obecność komunikatów, których próżno szukać gdzie indziej. Przykład: jedziemy ruchomym chodnikiem i widzimy na poręczy komunikat "rękę połóż tutaj", po czym dojeżdżając do końca słyszymy komunikat "uważaj, zaraz kończy się chodnik", itp. Wszystkie te komunikaty rozpoczyna taki: "Nie patrz tylko w swoją komórkę, ale zwracaj uwagę na komunikaty".

Po lotnisku w Hongkongu chodzą uzbrojeni policjanci. Niby nic dziwnego, na Okęciu też są. Tyle, że tu oprócz pistoletów mają też karabiny maszynowe. Takie wielkie. Wyglądają przerażająco. Od razu przychodzi człowiekowi do głowy "niby Hongkong, a jednak Chiny...".



Zastanawiające jest to w jaki sposób na lotnisku w Hongkongu informowano o zmianie numeru bramki. Robiono to za pomocą komunikatu podając tylko numer lotu, nie wspominając w ogóle o tym dokąd ten lot jest. Nie wiem czy wszyscy pasażerowie znają numery swoich lotów na pamięć. My nie znaliśmy. Więc po każdym takim komunikacie spoglądaliśmy na tablicę odlotów, żeby sprawdzić czy to nie o nas chodzi. No i faktycznie o nas chodziło, o czym świadczy ta tablica:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt