wtorek, 20 lutego 2018

Miał być ogród japoński

Dziś wybraliśmy się do japońskiego ogrodu położonego w South Terrace, czyli po drugiej stronie centrum Adelajdy patrząc od dworca głównego. Miejsce to piękne i polecane, pogoda typowo australijska, więc czemuż by nie dać upustu naszym eksploracyjnym zapędom. Do ogrodu się wybraliśmy ale ... nie dotarliśmy. Ale po kolei.
Skoro świt wybraliśmy się na zakupy. O naszym skoro świcie już kiedyś pisałam. Przypominam tylko, że jest to rzecz ruchoma i akurat dziś przypadła na godzinę 10.30. A że nie mamy samochodu, który mógłby przewieźć większe weekendowe zakupy, to rolę samochodu w soboty spełnia mój mąż. Ci, którzy mieszkają w pobliżu centrum handlowego, tak do odległości 1km, często wożą sobie zakupy w wózkach sklepowych do domów. Wiemy o tym stąd, że te wózki zostawiają pod swoim domem na chodniku przy ulicy aż do następnych zakupów. Też co jakiś czas myślimy o takim pomyśle, żeby wózkiem przywieźć zakupy. I dzieci miałyby zabawkę. Już oczyma wyobraźni widzę, jak pod domem jedno wozi drugie :) A tak a propos zostawiania rzeczy przed domem, to jest tu taki zwyczaj, że jeśli ktoś czegoś nie potrzebuje, to wystawia na trawnik przed dom. Więc co jakiś czas można spotkać jakieś krzesło, czy inny mebel, więc czemuż by nie wózek sklepowy :)
Dziś mieliśmy do kupienia więcej rzeczy niż zwykle, więc "już" o godzinie 13.00 byliśmy po zakupach. No i muszę się przyznać, że w związku z tym, że jakoś tak po trochu przybywa nam rzeczy, sprawdziłam też cenę walizki podróżnej :) Przy okazji udaliśmy się do nowego sklepu sieci Coles (dla niewtajemniczonych: 80% australijskich spożywczaków to albo Coles albo Woolworths). Stwierdziłam, że Coles niczym się nie różni od Woolworths, a przynajmniej nie cenami, więc zostaję przy starym, bo bliżej. Jedyne co zwróciło moją uwagę w sklepie to baner z napisem HAPPY RAMADAN. Cóż...
Najpierw pojechaliśmy pociągiem do centrum. Trzeba przyznać, że nasze dzieci bardzo lubią jazdę pociągiem. Najpierw rywalizują o to, które pierwsze naciśnie na guzik otwierający drzwi, zaś w czasie samej jazdy Szymek dopytuje co powiedziała pani. Pani to głos w pociągu informujący o stacji, o tym, że się drzwi otwierają i o tym, żeby uważać przy wychodzeniu. W ogóle mam wrażenie, że tu się informuje nawet o rzeczach oczywistych, prawie jak w Hongkongu :)
Z dworca poszliśmy sobie dzielnicą wieżowców przez środek Adelajdy, mijając pomnik Królowej Wiktorii i kościół, w którym ostatnio bez przerwy dzwoniły dzwony. Tym razem wyposażyliśmy się w niezbędną wiedzę, więc wiemy, że to katedra św. Franciszka Ksawerego. Tak dotarliśmy do południowego krańca centrum Adelajdy, gdzie kończą się wieżowce, a zaczynają się parki. Rozległe i piękne parki. To ogromna przestrzeń, na której znajdują się ogrody, boiska, place zabaw... No właśnie. Otóż okazało się, że tuż obok japońskiego ogrodu znajduje się plac zabaw, który wygrał rywalizację z ogrodem. I tak po przejściu trzech kilometrów trafiliśmy na plac zabaw, na którym spędziliśmy następne dwie godziny, po czym zabrakło czasu na ogród bo już była piąta. A przypominam wszystkim tym, którzy właśnie wygrzewają się w promieniach letniego słońca na północnej półkuli, że tu mamy zimę i dzień króciutki. Dzień króciutki ale bynajmniej nie zimny, bo całe 16 stopni. I tak średnio wygląda tu zima. Może dlatego mój mąż dziś na zakupach stojąc przed stanowiskiem z ubrankami dla psów tak się dziwił, na co komu psia kurtka w taką zimę?
Sam plac zabaw robił wrażenie. Ogromny z mnóstwem znakomicie przemyślanych urządzeń do zabaw od małego do dużego. Mąż też się świetnie bawił na takiej dwuosobowej karuzeli, która moim skromnym zdaniem kręciła się zdecydowanie za szybko, więc ja i mój żołądek postanowiliśmy z niej nie korzystać. Plac zabaw pomysłowością przypominał te, które widzieliśmy w Danii, z tą różnicą, że tu nie było trampolin, a tam było ich mnóstwo. Za to tu spotkaliśmy rzecz, która nas trochę zdumiała. Była to huśtawka dla osób niepełnosprawnych na wózku. Na taką huśtawkę wjeżdża się wózkiem inwalidzkim i huśta się cała platforma, na której wózek stoi. Żeby uruchomić urządzenie należy zadzwonić na podany numer i uzyskać kod. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy.
Obok samego placu zabaw znajdowały się trzy boiska: do koszykówki, piłki nożnej i rugby. Na każdym odbywał się mecz i wszędzie mnóstwo młodych ludzi.
Po odpowiednim wymęczeniu dzieci uznaliśmy, że słońce jest już odpowiednio nisko i pora wracać. Wróciliśmy sobie przez bardzo urokliwą chińską dzielnicę, nad którą wiszą przeróżne latarenki, świecidełka i inne chińskie lampiony.
A sam japoński ogród pozostał na liście miejsc do odwiedzenia. Uznaliśmy jednak, że następnym razem udamy się do niego inną drogą, omijając place zabaw :)
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt