sobota, 24 lutego 2018

Morialta Consevation Park, przyroda w Australii i nowy pająk Red-headed Mouse Spider.

Zarzuciliśmy chwilowo tradycję wysypiania się w sobotę. Przyznam, że przyszło nam to z trudem, bo tradycja ta miała swoje niewątpliwe zalety. Z samego rana wyruszyliśmy na wyprawę na Adelaide Hills. To takie małe górki ograniczające Adelajdę od wschodu. Znane są głównie z kilkudziesięciu winnic, z których pochodzą najlepsze australijskie wina. Dotychczas Adelaide Hills służyły nam jako znacznik meteorologiczny, który działał na zasadzie: jak Hillsy widać, to będzie ładna pogoda. Jako pierwszy nasz cel w eksploracji Hillsów wybraliśmy Morialta Conservation Park. Dojazd zajął nam ponad godzinę, czyli niedługo, biorąc pod uwagę fakt, że jechaliśmy publicznymi środkami transportu, czyli pociągiem i autobusem. 
Park ten był kilkakrotnie niszczony przez pożary. Miała tam miejsce również powódź. Po każdej takiej przyrodniczej zawierusze był odbudowywany. Jest to miejsce różnego zastosowania. Można chodzić i podziwiać widoki, uprawiać wspinaczkę, albo obserwować ptaki. Przy parku jest oczywiście strefa rekreacyjna, czyli ławeczki i grile. Ponoć ludzie spotykają się w tym miejscu już od 1920.
Wybraliśmy się zatem na bushwalking. W parku są trzy wodospady, oczywiście sezonowe, wąwóz i Jaskinia Olbrzymów. Oczywiście ludzie z dziećmi podjeżdżają samochodem do samego wejścia, po czym dolinką wędrują do wodospadu i wracają. My wszędzie poszliśmy na piechotkę i było pięknie. Usłyszeliśmy po drodze kilka przemiłych słów skierowanych do naszych dzieci, że niby takie odważne i dzielne :) Musieliby zobaczyć na co nasze dzieci wchodziły w Polsce ;). Wdrapaliśmy się na wzgórze, i wreszcie zobaczyliśmy pierwsze kangury, jupppi. Można powiedzieć, że w końcu, bo być prawie dwa miesiące w Australii i kangura nie widzieć... Tym bardziej, że w pracy Marcinowi wszyscy mówią, że kangury to tu są wszędzie. No może wszędzie, ale nie tam gdzie my :) No ale tym razem się udało. Nadzieje na zobaczenie kangura wzrosły już na samym początku po ujrzeniu znaczka "uwaga kangury". Po drodze, która przypominała trochę wędrówkę przez Beskidy, czy Karkonosze, z tym, że zamiast iglaków są eukaliptusy, graliśmy w grę, która polega na punktowaniu wyszukanych zwierząt. Gra została wymyślona jeszcze w Tatrach, gdzie za piżmaka było 10 punktów :) ). Tym razem kangur był za 15, koala 10 a wobat 20. No i Szymek dorzucił od siebie gąsieniczkę za 5. Skończyło się na piętnastu puntach dla mnie, męża i najstarszej córki, która kangura zauważyła jako pierwsza. Widzieliśmy też czwartego kangura, ale komisja zdecydowała o nieprzyznawaniu punktów.
Pierwszym naszym celem był Pretty Corner Lookout, miejsce z którego można oglądać skalną panoramę. Po krótkim zastanowieniu zeszliśmy niżej do Kookaburra Rock lookout, czyli platformy na skale, skąd również rozpościerały się piękne widoki. Jeszcze troszkę niżej znajduje się Giant's Cave, czyli gigantyczna dziura w ścianie skały. Skoro jednak w nazwie jest jaskinia, to spokojnie mogę napisać, że nasze dzieci bawiły się w speleologów ;)
A i oczywiście jeszcze jeden istotny szczegół. Po drodze spotkaliśmy zagubionego i skołowanego pająka. Był to Red-headed Mouse Spider. Czy gryzie? Tak. Czy groźny? Wszystko wskazuje na to, że tak. Nic mu jednak nie zrobiłam, bo to jednak my byliśmy na jego terenie, a nie on na naszym. Zrobił mu za to Marcin. Zdjęcie. 
Doszliśmy do wodospadku, bardzo ładny, myślę, że też Wam się spodoba :) Ścieżek w tym parku jest mnóstwo. Został nam jeszcze do zdobycia najwyższy szczyt, nie poszliśmy oglądać wszystkich wodospadów, bo cała ekipa, nie wyłączając nas dorosłych, była zmęczona.
Po raz pierwszy też zachowaliśmy się jak klasyczni Aussie, czyli w ramach posiłku poszliśmy do wspomnianej części rekreacyjnej na barbecue, które wszystkoskracający Australijczycy nazywają barbie. Podczas posiłku zostaliśmy osaczeni przez kukabury. A wokoło latały papugi, o nieco innym upierzeniu niż te dobrze nam znane papużki lori. Po sprawdzeniu ukazało się, że to roselle. Wyprawa była bardzo udana, pogoda dopisała w 100%. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy. Tym razem mamy chrapkę na Mount Lofty albo na graniczący z Morialtą Black Hills Conservation Park :) Teren Hillsów jest spory i jest w czym wybierać.






















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt