wtorek, 27 lutego 2018

Taperoo, kolejna plaża

Założyłam, że będziemy poznawać plaże mniej więcej po kolei. Zawsze to jakieś inne pomosty, place zabaw, inna do poznania dzielnica.
W ramach tych podróży, dzisiaj zagościliśmy w Taperoo. Nie trudno odgadnąć, że nazwa ma pochodzenie aborygeńskie. Oznacza tyle co spokój, cisza.
Rozpczęliśmy od Roy Marten Park. Kim był Roy Marten w sumie nie wiem. Znalazłam jakiegoś indonezyjskiego aktora, który miał sporo problemów z narkotykami, potem przszedł z islamu na chrześcijaństwo i stał się ojcem szóstki dzieci. Mam jednak pewne wątpliwości czy chodzi o niego ;) Park był raczej mały, oczywiście z placem zabaw i miejscami piknikowymi. Prowadził nad morze. Po drodze spotkaliśmy drzewa, na których było całe mnóstwo szyszek, a właściwie były na nich tylko szyszki :)
Na plażę wiodą ścieżki pomiędzy zielenią. To miejsce chyba dopiero się rozwija, ale i tak jest ładnie. Plaża jak plaża. Jakimś cudem namówiłam dzieciarnię na całkiem długi spacer brzegiem morza. One sobie biegały, a ja szukałam kolejnych stworów nadoceanicznych.
Moje dzisiejsze znalezisko, to jaja piaskowego ślimaka, a mówiąc mądrzej jaja Polinices conicus. Na zdjęciu takie galaretowate, przeźroczyste coś. Znalazłam też piaskowego robaka, czyli lugworm lub sandworm, a mądrzej Arenicola marina. Te robale, to takie dżdżownice (o australijskich dżdżownicach jeszcze kiedyś napiszę bo warto, różnią się od nam znanych zdecydowanie). Nie zrobiłam im zdjęcia bezpośrednio, bo jedna się schowała, a druga wypluwała piasek z niesamowitą szybkością i też się schowała. To co widzicie na zdjęciu to kopczyki zrobione przez te robale.
Trzecie znalezisko to duża muszla. I nie byłoby to znalezisko godne odnotowania, gdyby nie fakt, że muszla posiadała swego żywego mieszkańca o imponującym kolorze :)




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt