niedziela, 11 marca 2018

Port Willunga

W czwartek powędrowałam z dziećmi do Port Willunga. Na początku wszystko poszło nie tak jak trzeba. To znaczy, to, że spóźnił się pierwszy pociąg spowodowało lawinę niepowodzeń, czyli spóźniliśmy się na drugi pociąg i zwiał nam autobus.
Dotarcie na miejsce zajęło nam więcej czasu niż sądziłam, ale trzeba przyznać, że już jazda autobusem wynagrodziła nam nasze trudy. Widoki za oknem były nieziemskie. Pasma pagórków, pokryte złotym zbożem, lub żółtą, wysuszoną trawą, pięknie komponowały się z zielonymi poletkami winorośli. W sumie pewna nie jestem, ale jest to chyba widok na McLaren Vale, czyli kolejną krainę wina.
Po dotarciu do Willunga, naszym oczom ukazał się bardzo ładny widok. Jest tam podobnie jak w Hallett Cove, czy Noralundze. Piękne klify koloru złoto-czerwonego znakomicie współgrają z turkusowym oceanem.
Na plaży są pale, pozostałość po czymś, nie doczytałam po czym, ale wszyscy, którzy tam przyszli robili sobie z tymi palikami "słitfocie" więc to chyba tutejsza atrakcja turystyczna.
W skałach wykute są jaskinie, no dobra takie większe dziury, nie wyglądają na twór natury. Zauważyłam w nich ptasie gniazda więc pewnie to dla ptactwa.
Skałki wyglądają absolutnie zjawiskowo, a w pewnym miejscu opadają do samego oceanu, tak jakby płożąc się po ziemi.
Pięknie jak zwykle :)



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt