wtorek, 20 lutego 2018

Kulinaria ciąg dalszy

Dziś ze zdumieniem doszliśmy do wniosku, że jeszcze nie jedliśmy w Australii wieprzowiny. Nie pamiętam, żeby w Polsce w okresie trzech tygodni nie było na obiad wieprzowiny. Przyczyny są dwie. Pierwsza jest prozaiczna - ceny. W Polsce różnica między ceną wieprzowiny i wołowiny jest duża. Tutaj różnicy nie ma. Nieznacznie tańszy od wołowiny jest drób, przy czym nie ma różnicy między ceną kurczaka i indyka. 
Druga przyczyna jest taka, że rzeczy, które w Polsce są bardzo drogie ze względu na egzotykę tutaj są tanie, bo cały ten kraj sam w sobie jest trochę egzotyczny :) Dlatego jemy tu co jakiś czas potrawy, których w Polsce nie jedliśmy, takie jak mięso z kangura czy bataty, którymi zachwycał się Marcin. Cały czas polujemy też na krokodyla, ale to chyba jednak rarytas i masowo się tu krokodyli nie zabija. Ale plan jest taki, że jak spotkamy kiełbaski z krokodyla to kupujemy.
Podobnie jest z owocami. Owoce takie jak ananasy, melony, czy ogromny chiński żółty grapefuit są tu tańsze niż w Polsce. Do tej pory nie znalazłam kaszy typu gryczana, jęczmienna, kisielu, budyniu, galaretki w proszku. Za to widziałam tyle rodzajów ryżu ile jeszcze w życiu nie widziałam. 
Kukurydza z puszki smakuje tu trochę inaczej niż w Polsce, tzn. smakuje tak jak surowa prosto z kolby.
Dziś jedliśmy wyśmienitego łososia tasmańskiego oraz passion fruit, czyli męczennicę jadalną lub jak kto woli marakuję w wersji indonezyjskiej. Przepyszna. Powoli przymierzamy się do duriana ale mam pewne obawy, że skończy się jak z vegemite :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt