Do Australii przywieźliśmy trochę dolarów australijskich, czyli AUD. Jest to rozwiązanie mało wygodne, szczególnie gdy tej gotówki jest dużo, ale najkorzystniejsze. Innym wyjściem jest założenie konta w Australii przed wyjazdem i przelanie na nie pieniędzy. Jest to rozwiązanie mniej korzystne, bo po drodze bank przewalutowuje po swoim (niekorzystnym) kursie oraz pobiera niemałą prowizję. Kupno gotówki w kantorze jest o wiele korzystniejsze, bo po pierwsze kurs jest lepszy niż w banku, a po drugie można się targować, jeśli ktoś potrafi. Marcin potrafił :) Rozwiązaniem najfajnieszym byłoby posiadanie konta walutowego gotówkowego w AUD w Polsce. Niestety takiej opcji w ofercie polskich banków nie znaleźliśmy.
Jeśli chce się wwieźć do Australii dużo gotówki to trzeba uważać, zarówno na złodziei (nie wiem dlaczego Hongkong mi przyszedł w tej chwili do głowy), jak i żeby nie przekroczyć limitu, który wynosi dużo, bo jakieś 10000 AUD. Powyżej tej kwoty pieniądze trzeba deklarować i jest się szczegółowiej sprawdzanym. Ale z kupnem większej ilość AUD w Polsce wcele nie jest tak łatwo. Nam się udało za trzecim razem i po wykupieniu wszystkiego co mieli w kantorze uznaliśmy, że wystarczy.
Jak się już pieniądze wwiezie to dobrze byłoby je umieścić w jakimś banku. Wybór banku w Australii jest dość prosty, bo do dyspozycji mamy całe cztery główne banki, które dominują na rynku i parę mniejszych. Założyć konto można online, ale w przypadku overseas visitors, czyli takich jak my, i tak próba założenia konta kończy się wizytą w banku. Jest tak dlatego, że do weryfikacji nie wystarcza paszport, ale potrzeba drugiego dokumentu, takiego jak prawo jazdy australijskie, czy karta medicare, którym overseas zazwyczaj nie dysponują.
No więc dziś mój mąż udał się do banku w celu założenia konta. Zaraz przy wejściu stoi pani, która wita klienta tradycyjnym "Hello, how are you?", pyta o imię, po usłyszeniu którego robi duże oczy, prosi o przeliterowanie i mówi "beautiful". Po czym wpisuje imię na listę, pokazuje na miejsce w poczekalni i mówi, że ktoś podejdzie za 10 minut. Po tym czasie podchodzi urocza azjatka (wg relacji męża) podchodzi z klientem do swojego stanowiska. Powtórzę. Podchodzi do klienta i idzie z klientem do swojego stanowiska. Nie woła go zza okienka. W ogóle nie ma okienka, nie ma lady. Stoi się obok klienta, który widzi cały czas monitor i wszystkie poczynania obsługi. W międzyczasie, gdy pani klika w komputer rozmawia z mężem, o tym czy mu się tu podoba, czy jest tu z rodziną, ile lat mają dzieci, itp. Mąż wyszedł z banku zadowolny. Powtórzę bo to ważne: mąż wyszedł z banku zadowolony.
Dla kontrastu przytoczę sytuację w banku tuż przed wyjazdem do Australii. Mąż udał się tam, żeby przelać pieniądze za czynsz na australijskie konto właścicielki naszego obecnego domku. Pani gdy zobaczyła co i gdzie ma przelać powiedziała "hmm, przelew zagraniczny... możemy spróbować, ale zazwyczaj takie operacje robią koleżanki..." i transakcja nie doszła do skutku. Obok męża przy okienku siedział facet, który się trochę "niecierpliwił" bo pani nie potrafiła zamknąć jego konta walutowego. Usłyszał od niej "gdybym miała więcej takich klientów jak pan to dawno bym zawał miała".
A jak już o pieniądzach mowa, to dolary australijskie wykonane są z takiego trochę "plastikowego" papieru. Podobno można je zmoczyć i się nie niszczą. Jeszcze nie próbowaliśmy, ale mamy trójkę dzieci więc pewnie kiedyś napiszę czy to prawda :) Poza tym mają fragment przezroczysty zrobiony z folii. Nie są tak pstrokate jak dolary hongkongijskie, za to mają większe monety. Wielkość monet nie jest skorelowana z nominałem co nie ułatwia współpracy z nimi. Największe z monet, czyli półdolarówki są ogromne. Ich średnica to ponad 3cm i jak się ma kilka w portfelu to się wie, że się ma portfel. Na szczęście w banku jest taka maszynka o nazwie coin deposit. Można tam się pozbywać monet, tzn. wrzucać je na swoje konto bankowe - świetna zabawa dla dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz