wtorek, 27 lutego 2018

Gniew oceanu

W niedzielę miało być ładnie, słonecznie, jakieś dwadzieścia stopni i takiej pogody oczekiwaliśmy. Niestety prognozy nie sprawdziły się. Nasze plany obejmowały pójście na plażę po obiedzie, ale z racji wiatru, deszczowych chmur i temperatury raczej nie dwudziestu stopni, Marcin zabrał maluchy do domu, a na plażę powędrowałam ja i Aga. W sumie nie było aż tak źle, przedarło się słońce, wiało, więc ludzie puszczali latawce i uprawiali kitesurfing.
Postanowiłyśmy iść sobe plażą z Largs North do Semaphore Beach, parę ładnych kilometrów. Moja najstarsza latorośl pierwszy raz od dłuższego czasu nie była ograniczona rodzeństwem, czyli nie słyszała "tam nie idź, tego nie rób, bo pójdą za Tobą" i skrzętnie korzystała z tego przywileju, czyli w tym wypadku właziła do wody, skakała przez fale i generalnie dobrze się bawiła. Na delikatne sugestie mamuśki, że jest zimno, woda zimna, wieje wiatr i zabawa skończy się katarem, oczywiście mówiła, że jest super.
Przywiozłyśmy kilka ładnych muszelek, po czym okazało się, że nie będziemy mogli wziąć ich ze sobą, bo z Australii nie wolno wywozić muszelek. Nie mam zamiaru zostać przemytnikiem, więc pewnie przed wyjazdem wszystkie wylądują w koszu na śmieci :'(
Oczywiście nastolatka przemarzła, tym bardziej, że z plaży Semaphore do stacji kolejowej jest dość daleko. Nie rozgrzał jej kisiel, który dostaliśmy od Heńka (tydzień wcześniej wspomniałam, że dzieciaki tęsknią za kisielem) ani kilka herbat. Skończyło się katarem i kiepskim samopoczuciem. 
W poniedziałek wiatru ciąg dalszy, więc siedzieliśmy w domu, robiąc dzień techniczny porządkowo-praniowy. Dzisiaj we wtorek wiatru ciąg dalszy, tylko, że wiało mocniej. Z racji wczorajszego siedzenia w domu, pojechałam z dziećmi do Grange. Spacer rozpoczęliśmy jednak w przeciwną stronę niż zwykle. Mapa mówi, że jest tam strefa rekreacyjna, a w takich strefach zwykle są place zabaw. Zwykle, ale nie tym razem. Tym razem tylko boisko i ławeczki. No nic, nie tym razem. Poszliśmy na plażę. Po drodze była łączka, a tam spora liczba włochatych gąsieniczek, co dzieciarnię wprawiło w zachwyt. Szczególnie nasz syn lubi gąsieniczki.
A na plaży spotkał nas gniew oceanu :) Wiało ostro, fale niczego sobie. Do tego stopnia, że jak poszłam zrobić zdjęcie pod molo, to Szymek rozpłakał się i stwierdził, że idziemy do domu.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prorosyjsko w Niemczech? Witaj w Darmstadt